sobota, 16 marca 2013

Rozdział III Zdrada


Witam wszystkich gorąco w ten sobotni wieczór :) Znów tyle czasu od ostatniego rozdziału, ale to miło po powrocie zobaczyć pozytywne komentarze. Już wspominałam, jak bardzo mnie podbudowują?  c: Cóż, a jak Wam minął czas? Wydarzyło się coś ciekawego przez te ostatnie dwa tygodnie? Mam nadzieję, że same dobre rzeczy ;3 
Hmm, poza tym dzisiejszy rozdział dedykuję wspaniałej trójce; Sakebi, która potrafi mnie wspierać nawet z odległości 10 km, ale też nieźle opieprzyć (mentalnie i w bardziej namacalny sposób.) Kosi, która szuka pozytywu nawet tam gdzie go nie ma, oraz Piotrowi, który stwierdził, że moje opowiadanie jest psychiczne :)
Pozdrawiam i dziękuję.
Young Stahl

(Anna) 
     Zamilkł odwrócony tyłem do kobiety, choć miał wielką ochotę spojrzeć jej w twarz i opowiedzieć długą historię swego życia. Anna zaś, nadal klęczała, wycieńczona i brudna od ziemi zmieszanej z krwią. Ostatnie słowa wypowiedziane przez Lucyfera pogorszyły jej stan psychiczny i niemal spowodowały omdlenie. Z lekko uchylonymi oczyma obserwowała jak diabeł toczy walkę z własnymi myślami, zapewne przegrywając. 
     - Czemu nic nie mówisz? - zapytał powoli odwracając się przodem.  
     Gdy spojrzał i dokładniej ocenił stan Anny cicho zaklął. Zawołał sługi. Podszedł szybkim krokiem do kobiety uważając na każdy swój ruch. Dodatkowe przeżycia mogły dobić ją ostatecznie, czego (o zgrozo!) nie chciał.  
     - Nie dotykaj mnie! - zawołała najgłośniej jak tylko mogła i odsunęła się nieco dalej. – Odejdź!  
     Westchnął i jeszcze raz przywołał demona, który nadal się nie zjawił. Po kilku przeciągających się sekundach do sali wbiegł wysoki demon z wyglądem człowieka, jedyne, co go od niego różniło, to czarne jak węgiel oczy i ostre długie kły.  
     - Panie? - skłonił nisko głowę, po czym przyklęknął na jedno kolano. W tym krótkim czasie zdążył posłać Annie jedno ze swoich wstrętnych spojrzeń.  
     - Co się dzieje?! Czemu przyszedłeś ty, skoro na warcie przy drzwiach o tej porze zawsze stoi Van Galter? - zapytał Lucyfer zmieniając się w dawnego Władcę Piekieł. Korzystając z rozproszenia kobiety, podszedł do niej i pochwycił w swoje ręce, co nie umknęło uwadze sługi. 
     - Cóż, wszyscy ruszyli w pogoń za aniołem, panie - odrzekł demon nie spuszczając wzroku z Anny. Kobieta podjęła dwie próby wyswobodzenia się, ale spełzły one na niczym, oraz spowodowały bezsensowną utratę sił.   
     - Jakim aniołem? - wyszeptał czort ledwie poruszając ustami. Chłonął swoim wzrokiem całe pomieszczenie, w tym także demona, który czuł się teraz jak robak wobec pana. Nadal klęczał na jednym kolanie, ale władza, jaka emanowała od rozmówcy zmusiła go do uchylenia się jeszcze niżej. 
       - Tego... Upadłego anioła, który został skazany na śmierć.  
     Anna usłyszawszy słowa sługi nie baczyła na brak sił. Najprzytomniej jak tylko mogła spojrzała w oczy diabłu i wypowiedziała głośno słowa: Puść mnie i pozwól mi iść. 
     Nie zgadzał się, a oczy jego przybrały niezdrową czerwoną barwę. Kobieta nie ustępowała w swoich prośbach, ale z każdą chwilą była coraz bardziej wzburzona. Nagła zmiana zachowania Lucyfera wobec niej, wpłynęła na Annę i pozwoliła sobie na większe kroki. Osłabienie zastąpiła złością i nim się obejrzała stała już na nogach. Choć chwiała się i jedną ręką trzymała bark diabła z satysfakcją pokazała, na co ją stać.  
     - Straciłaś wiele krwi, a na plechach ślady od biczów. Nawet od kolczatki i ty oczekujesz, że w takim stanie pójdziesz ze mną? 
     Skinęła głową przełykając głośno ślinę. Lucyfer westchnął i ruchem dłoni wyprosił sługę z sali. Demon skłonił się i zapytał, czy ma czekać za drzwiami.  
     - Zanim cokolwiek zrobisz, przynieś jedną z sukni Ewy - odparł Lucyfer, a na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech. Demon wyszedł, a czort odwrócił Annę bokiem do siebie. Jedną rękę położył na jej plecach, a drugą na czole. Kobieta przymknęła oczy wsłuchana w słowa Lucyfera. 
     -Yune crosus beto hen wi, renten mino.*   
     Poczuła jak jej rany zanikają, a ona sama zostaje wypełniona krwią. Stała się czysta i... Taka udoskonalona. Była silniejsza, przepełniona wiarą. Spojrzała w oczy Lucyferowi, ale ten już brał od sługi suknię, którą zdążył przynieść przed sekundą. 
***
     Uleczyłem ją, ale moje słowa i ich moc trochę otumaniły jej umysł. Przez parę chwil będzie "nieobecna", a jak odzyska w pełni władzę nad swoim zachowaniem, opowiem historię moją i jej matki. Będzie musiała to zaakceptować, jeśli nie, zostanie zmuszona. Wówczas będzie gorzej, o wiele gorzej, myślał Lucyfer. 
     Doszli do miejsca, gdzie Algiz toczył walkę z nieznanym mu demonem. 
     - Jesteś sam - odezwał się czort z uśmiechem i ruszył powolnym krokiem w kierunku anioła. Nie miał przy sobie żadnej broni, a mimo to wyglądał jak przyczajony tygrys.  
    - Nie sam - Anna wyszła z szeregu odziana w zwiewną szatę owiniętą wokoło jej ciała.   
     Lucyfer posłał kobiecie zażenowane spojrzenie i stracił chęć szydzenia z anioła   
     - Córko, to anioł, sługa mojego jak i twojego wroga i nie ścierpię, jeśli nie zginie w piekle. – Powiedział
   Algiz struchlał i zapatrzony w twarz Anny jedynie wyszeptał.  
     - A teraz możecie mnie zabić.  
     Demony wyrzuciły ze swych gardeł zadowolonym pomruk i czekały w gotowości na rozkaz pana, Lucyfer zaś był rozdarty pomiędzy słusznością swej córki, a swoim własnym pragnieniem. Zlustrował rentgenowskim spojrzeniem twarze demonów, oceniając ich zapał do zabicia anioła. Później jego wzrok spoczął na Annie i natychmiast dostrzegł, iż doszła w pełni do siebie. Nie potrafił dociec, jakie emocje górowały w jej umyśle. Zauważył jedynie, że chciała za wszelką cenę ocalić Algiza. Zmarszczył brwi słuchając własnych myśli, milczały. Demon z blizną wyszedł z szeregu i oddając głęboki pokłon rzekł:  
     - Panie, jeśli mogę... Na co my właściwie czekamy? - spytał posyłając aniołowi wzgardliwe spojrzenie. Ten, odpłacił się tym samym, ale nie z wrogością, a zrezygnowaniem. Diabeł wybudził się z zamyślenia uświadamiając sobie, iż czekają bezczynnie kilka minut. Westchnął i ponownie przybrał postać o wiele starszego od siebie mężczyzny. Demon zareagował gwałtownie wyciągając miecz z pochwy ruszył w stronę Aligiza z zamiarem zranienia go, gdyż jego pan żywił się wyłącznie bólem swoich wrogów. Lucyfer pochwycił rękę sługi i z niebywałą siłą wprowadził go z powrotem do szeregu. Inne demony wydały z siebie zszokowane jęki i nim diabeł cokolwiek powiedział, zaczęli szeptać. Van Galter wyciągną zza pazuchy długi sztylet, uniósł go wysoko w górę i wykrzyknął: 
     - Zdrada! 
     Lucyfer zamrugał zdezorientowany oczami i z gniewem zabił demona wpadając w jeszcze większą furię. Algiz i Anna korzystając z zamieszania, zaczęli cofać się w tył. Ku jednemu z ciemnych korytarzy, by uciec z tego miejsca.  

Yune crosus beto hen wi, renten mino - Twój umysł należy do mnie. 
Język Erdenjiski; wymarły język, którym kiedyś posługiwano się na 'kontynecie' gdzie rozgrywa się akcja opowiadania. Więcej informacji z biegiem czasu. Sprawa jest całkiem wymyślona xd 

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział II Prawda boli


Witam c: Ponad tydzień od ostatniego rozdziału... Eh. Okej, kolejny już raz dziękuję za miłe komentarze, to buduje moje nastawienie do tego opowiadania :3 Czas ferii dobiegł końca, a ja wciąż ledwo widzę na oczy po przebudzeniu, trzeba się ogarnąć :) 
A to na miłe zakończenie: http://www.youtube.com/watch?v=VuGzJVKtW6g  
Pozdrawiam. 
YoungStahl.

(Anna) 
    Lucyfer odprowadził wzrokiem Algiza oraz dwóch innych demonów w milczeniu. Anna nadal klęczała, lecz jej głowa powoli chyliła się ku ziemi przez osłabienie. Łykała własną krew, by móc, chociaż zaspokoić pragnienie, które wcześniej doprowadzało ją do szaleństwa. Włosy lgnęły do karku przez zaschniętą posokę i pot, co jeszcze bardziej pobudzało otwarte rany na szyi. Czuła się naga wśród tłumów. Naga i pobita przez niezidentyfikowane istoty.  Lucyfer drgnął. Wyglądał teraz bardzo, bardzo staro, choć ciało pozostawało takie same. Tylko oczy świadczyły o jego ponadczasowym wieku. Czemu więc kilka minut wcześniej mógłby uchodzić za dwudziestolatka? Anna pokręciła głową myśląc, iż to złudzenie, lecz jak się okazało - była to prawda. Czort otworzył usta i przemówił:      
    - Cóż się stało? Bez anieli diabły biorą? - Kolejny raz dziś roześmiał się, a kobieta poczuła dreszcze na plecach.   
     -Diabli biorą, nawet to, co święte. A Bóg, który jest dobrem lituje się nad tobą! - wrzasnęła padając od bicza na twarz. Demon, który do tej pory stał za nią, tylko czekał, by w uzasadniony sposób zadać ból. Anna krzyknęła, ale ponownie spojrzała w twarz czortowi. Żywił się jej bólem, co natychmiast odmłodziło jego oczy. Czy więc tak to działa? Musi zabijać dusze ludzkie i pożywiać się w ten oto sposób? 
     - Twoje imię? - spytał uchwyciwszy spojrzenie swojej ofiary.  
    - Angelika  - odparła unosząc dumnie czoło, co było błędem, gdyż chwilę później bicz chlasnął w jej plecy.  
      - Cieszę się z grzechów, lecz teraz radzę ci mówić prawdę. - Powiedział Lucyfer ledwo poruszając ustami. Coś nim wstrząsnęło, bardziej niż kiedykolwiek. Starał się zachować spokój, niestety nie potrafił uspokoić oddechu. Był nienaturalnie przyspieszony. Powtórzył pytanie drżącym głosem.   
      - Anna! - wrzasnęła wijąc się na ziemi. Bat  naszpicowany kolczatkami oderwał kawałek jej ciała. Krew polała się wokół małej postaci kobiety, aż po stopy czorta.  
    Diabeł powstał z tronu i zlodowaciałym wzrokiem zabił sługę. Ten padł jak długi i już więcej się nie poruszył. Anna przetarła drżącymi dłońmi oczy i twarz, by móc spojrzeć na "wybawiciela".  
   - Czy twoja matka miała na imię Miranda? - zapytał podchodząc jeszcze bliżej. Jego piękna szata, teraz brudna od krwi, jeszcze bardziej zmroziła wyraz twarzy. Z oczu mężczyzny pociekły ledwo widzialne łzy o barwie słomy. Opadły na czubek głowy Anny  natychmiast niknąc w gęstych kasztanowych włosach.  
     - T-tak, ale mówiono na nią Jera. – Odparła cicho i czym prędzej odsunęła się od Władcy Piekła.  Diabeł zastygł w miejscu, jak grecki posąg sławnego bohatera i nie mówił już nic więcej do kobiety. Patrzył w przestrzeń, byle nie na nią. Zachwiał się i upadł na kolana.  
  - Na Węża! Nie… - Schował twarz w dłoniach, jakby opłakiwał własne dziecko. Drżał. 
     Anna korzystając z okazji niezdarnie wstała z posadzki kierując się w stronę wyjścia.   
   - Stój! Stój! Jeszcze z tobą nie skończyłem! – zawarczał groźnie, jednakże wzrok pozostawał pełen bólu.

(Algiz) 
     „I wtedy On wyciągnął rękę ku niebu i nastała ciemność w ziemi egipskiej” - To samo czuło niebijące serce. Nieistniejące serce. Wyciągnięto ku mnie dłoń, której palce pochwyciły kamień, a ten uderzając o me ciało, odebrał życie. Jednakże śmierć poznałem wiele lat temu. Sam Bóg wyznaczył mnie na swojego sługę, musiałem umrzeć w postaci człowieka, a narodzić się już jako Anioł Uzdrowiciel. 
     Patrzyłem na ciało bez jakiegokolwiek obrzydzenia, czy niesmaku. Skórę traktuję, jako ubiór, który przywdziałem i dbam o nie, by nie doznało wszelakiej ze szkód. Za pomocą myśli skleiłem złamania i nastawiłem kości. Skórę zszyłem dzięki ślinie, czy raczej cieczy, którą jako istota bezcielesna wydzielałem. Podniosłem za pomocą umysłu kamień, uniosłem go i upuściłem na ziemię, a z miejsca gdzie spadł, wypłynęła krew. Wsiąknęła w ciało, co zaróżowiło dotąd blade policzki. Na miejscu wyrwanych włosów wyrosły nowe; o wiele piękniejsze i grubsze. Pojedyncze pasma fal opadły z lubością na ramiona, co dawało bardziej rzeczywisty wygląd. Zdeformowane części  uformowałem za pomocą kamienia, który wyrządził szkodę. Serce nadal milczało, lecz gdy tchnąłem ducha z cichym świstem, zaczęło bić. Płuca nabrały pierwszy haust powietrza, a oczy rozwarły się i przejrzały. Jako duch "wpłynąłem" w ciało i stałem się nowo narodzonym. Teraz nie wiem, czy pozostała we mnie jakaś jeszcze boska część. Nic nie świadczy o jej obecności, gdyż na plecach nadal pozostały ślady po wyrwanych skrzydłach, już nie kikuty, a blizny.   
     Powstałem z ziemi i w milczeniu podziękowałem Bogu, choć wiedziałem, iż moje modły idą nadaremne, to i tak mruczałem pod nosem długie reguły do świętych i błogosławionych.
     Kroczyłem przez korytarz piekła, co chwila zerkając na boki. Choć byłem oddalony od legowisk demonów i sługusów diabła, pewności nie miałem, co do kryjówek i zakamarków, które poznałem parę dni temu. Lucyfer - czort, upadły anioł, stworzyciel grzechu i zupełnie przeciwieństwo Boga, już wiedział, iż "zmartwychwstałem". Piekło nie miało przed nim tajemnic. To jego największy przyjaciel i sprzymierzeniec zarazem, choć bywa zgubny.   
     Zmrużyłem oczy w skupieniu szukając odpowiedniego przejścia. Usłyszałem ciężkie szuranie i postukiwanie, czyżby ktoś nadchodził? Zacisnąłem gwałtownie zęby i uniosłem pięści do góry w bojowej pozycji. Nie było gdzie uciec, a głośniejszy ruch odbije się echem od ścian i skaże mnie na odnalezienie i tortury. Z mroku piekielnych korytarzy wyłoniła się zniekształcona twarz jednego z demonów. Nie widziałem go nigdy przedtem, co nie oznacza, iż był mniej groźny. 
      Zaklął pod nosem i z wściekłością, a jednocześnie należytą ostrożnością, (Co mnie trochę zdziwiło, gdyż dla niego alarm był bardziej opłacalny.) ruszył na mnie skulony jak drapieżnik. Odepchnąłem go na ścianę, co okazało się błędem. Powtarzające echo wtargnęło do następnych pomieszczeń uparcie naśladując "BUM!!!" mojego upadku. Rozbrzmiała syrena o wiele głośniejsza od moich krzyków podczas tortur. Zacisnąłem jeszcze mocniej zęby i wstałem z ziemi szybko unikając następnego ciosu. Podczas przerwy między jednym, a drugim uderzeniem, usłyszałem kilkanaście odgłosów stóp. Nadchodzą.  
    - Nie wiem coś ty za jeden, ale zginiesz jak każde zwykłe potępione ptaszysko! - zakrzyknął demon chwytając jedną z pochodni zawieszonych na ścianie. Kolejna była oddalona o jakieś siedem metrów. Minimalne szanse na pochwycenie. Posiłki nadeszły szybciej niż mogłem się tego spodziewać i nim cokolwiek pomyślałem, otoczyły mnie demony z Lucyferem na czele.  
     - Jesteś sam - Odezwał się czort z uśmiechem i ruszył powolnym krokiem w moim kierunku. Nie miał przy sobie żadnej broni, a mimo to wyglądał jak przyczajony tygrys. 
        - Nie sam - nieśmiały kobiecy głos, który rozpoznałem od razu, rozjaśnił ciemność w korytarzu.       
   Anna wyszła z szeregu. Odziana w zwiewną szatę przypominającą togę. Uleczono jej rany, co zelżało ciężar mojego serca i jednocześnie obudziło wątpliwości. Demony niemal zabijały wzrokiem, ale pozostawały na swoich miejscach. Lucyfer posłał Annie zażenowane spojrzenie i stracił chęć szydzenia.  
     - Córko, to anioł, sługa mojego jak i twojego wroga i nie ścierpię, jeśli nie zginie w piekle. - Wyszeptał do kobiety, a moje serce zmieniło się w sopel lodu. Spojrzałem w oczy Anny i poczułem czystą szczerość i błagalny gest rąk. Oniemiały, zamknąłem oczy i odezwałem się po raz pierwszy:
       - A teraz możecie mnie zabić.

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział I Przed majestatem wroga


Witam ponownie! Dziękuję za ciepłe komentarze z Waszej strony, bardzo pomagają w dalszym pisaniu :) Cóż, ferie zaczęte już tydzień temu, a ja nawet nie mam czasu żeby posiedzieć i coś ruszyć z tym opowiadaniem ;_; Może ten czas minie. A teraz zapraszam do czytania i pozdrawiam! :D
YoungStahl

     Skrzek, śmiech, dudnienie i nieokreślone dźwięki - to zarejestrowały moje uszy. To nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zobaczyłem J e g o. Siedział wśród węży na tronie, który był wykuty w czerwonej skale. Miał dumną, a zarazem piękna twarz. Czarna szata, owijała się wokół ciała z nabożną czcią przylegając do skóry. Nie był umięśniony, a cera przypominała grecki posąg sławnego bohatera. Stalowe zimne oczy wpatrywały się we mnie i w Annę bez cienia współczucia, zwykłej pogardy. Choć powinna ona raczej obrzydzać i skąpić jego postać, to wręcz ją umacniała i ukazywała jak wielką on posiada moc.   
   - Anioły, tak piękne, a zarazem odrażające i wojownicze. - Powiedział głębokim nieludzkim głosem.                    
Tak obezwładniającym i odbierającym wolną wole. – Najpierw trzeba takowego upatrzyć i pochwycić, by wyrwać skrzydła i uwięzić w pół-człowieczej skórze. Biedne istoty, wypełniające każde zadanie... Nawet te najniebezpieczniejsze, które nie zawsze kończą się szczęśliwie. Prawda Algizie?  
     Nie odpowiedziałem, choć czort miał racje. Wypełniałem misję mającą na celu przywrócenia wiary w pewnej kobiecie. Niestety  opętał ją sam Lucyfer i jedyne, co mi pozostało, to jego ciało. Później było tylko piekło.
     Zamilkł zapatrzony w moją twarz. Anna, choć obecna nie dawała o sobie znaku życia. Nawet nie słyszałem jej oddechu, czy serca. Chciałem spojrzeć przez ramię i jakimś drobnym gestem pocieszyć, lecz gdy tylko odwróciłem wzrok, ujrzałem, iż wcześniej piękna kobieca twarz stała się niczym pozbawiona wyrazu maska, z której wyciekała bez ustanku krew. Lucyfer drgnął jakby wybudzony z głębokiego snu.
     - Powiedz mi Algizie, ile jesteś wart? - zapytał tonem zwykłego ludzkiego biznesmena. - Jakie miejsce zajmujesz w hierarchii aniołów?   
     Milczałem walcząc, by głos Lucyfera nie odebrał mi resztki wolnej woli. Czort skinął głową na jednego ze swoich podwładnych, który natychmiast powstał, skłonił się i ruszył w naszym kierunku. Wielka łapa sługi zacisnęła się na moim gardle i jednym szybkim ruchem postawiono mnie na nogi. Demon pozostawił na  szyi czerwony ślad, który natychmiast wyczułem. Skrzywiłem się, gdy kropelka potu spłynęła na ranę powodując nieprzyjemne szczypanie.     
     - Byłem Uzdrowicielem i leczyłem ludzkie dusze, które ty bezcześciłeś! - wykrzyknąłem dumne unosząc brodę. W ciszy czekałem, aż dostanę kolejny policzek. Chciałem, jak skończony idiota, nie ukazywać jak bardzo się boję, co było oczywiście kłamstwem.  Lucyfer począł się śmiać; a nie był to śmiech radosny. Wzbudzał odrazę i wściekłość, którą diabeł żywił się, niczym zwykły pasożyt. Władca Piekła powstał i jednym pstryknięciem palców skazał mnie na śmierć. Ten oto zwykły, jak się okazuje, człowieczy gest znałem od zawsze. Mówiono o tym na ziemi, mówiono o tym w niebie i na pograniczu Dwóch Światów. Zwykły "pstryk" i twoje życie ucieka... Co prawda, gdy człowiek umiera idzie albo do piekła, albo do nieba, potępiony zaś, zostaje całkowicie unicestwiony. Jakby nigdy wcześniej nie istniał
     Anna nie wiedziała, co się dzieje. Z niepokojem patrzyła jak wynoszą mnie z pomieszczenia krępując ręce i nogi. Kobieta zrozumiała wszystko, gdy ja już byłem w połowie drogi do Sali Śmierci. Usłyszałem jej krzyki i nagłą ciszę. Przez nieposłuszeństwo zaczęli ją torturować. Lękałem się, jaki sposób na ból użyli. Pierwszy raz od mojego pobytu w piekle naprawdę się przeraziłem. Idąc przez centrum piekieł obserwowałem ludzi, którzy przez złe uczynki wylądowali w tym właśnie miejscu. Na swoich plecach nosili własne sponiewierane przez los ciała, ponieważ w piekle przyjmowali postać bezcielesnych dusz z mocą dotykania rzeczy materialnych. Łzy pociekły po moich gorących policzkach doprowadzając do ostatecznego załamania. Teraz ciągnęli mnie po ziemi za ramiona i włosy, szydząc i plując w twarz.   
     To koniec – ostatnia straszna myśl rozjarzyła skołowany umysł, gdy ujrzałem, iż jesteśmy już na miejscu.  Paliła się tylko jedna świeca oświetlając twarz demona z blizną. Czyli on był moim katem. Rzucili mnie pod jego stopy, by przed śmiercią mógł do końca upokorzyć i wypuścić z ciała resztki sił. Roześmiał się złowieszczo. Gestem zaprosił dwa demony, które mnie tu przywlekły, do wspólnej zabawy. Kopali, wyrywali włosy, podnosili z ziemi kamienie i rzucali prosto w twarz i tułów. Zakrwawiony, bezsilny obserwowałem swój własny koniec. Demony pazurami wyrywali i obrywali po kawałku niektóre części i tak niekompletnego ciała. Już nie miałem jak się poruszyć. 
     Świeca przygasała i ostatnie, co dano mi zobaczyć to, to jak bliznowaty chwycił wielki kamień            i upuścił go prosto na mnie, co spowodowało nagły koniec. Nie miałem już ciała, a unosiłem się nad ziemią. W milczeniu i trwodze obserwowałem, jak wynoszą dawnego mnie z Sali Śmierci. Co się właściwie wydarzyło? Poniekąd, potępiony miał po swojej śmierci nie istnieć...
     Sunąłem jak duch za swoimi mordercami, by w dogodnym momencie odzyskać ciało, uformować je i ponownie posiąść, aby chronić Annę.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Prolog


Witam wszystkich :) Postanowiłam opublikować moje opowiadanie nad którym pracuję już dłuższy czas. Mam nadzieję, iż przypadnie ono czytelnikom do gustu, jeśli takowi będą. Proszę o wskazówki, nie obrażę się, a nawet będę wdzięczna, gdy ktoś wytknie mi błąd, ponieważ to pozwoli mi rozwijać się dalej w pisaniu. Serdecznie pozdrawiam! 
YoungStahl.  

     Klęczałem w ciemnościach modląc się do Boga, choć doskonale wiedziałem, iż mych modłów nie usłyszy z tego miejsca – z piekła. Ludzie nie słusznie sądzą, że Stwórca wysłuchuje każdej prośby, każdej zachcianki, tylko te wybrane, płynące prosto z serca.  Ale ty już nie masz serca, szeptał głosik w głowie. Owszem nie mam. Zabrali mi je. Lecz wciąż potrafię miłować i… nienawidzić. Wcześniej tej drugiej rzeczy nie potrafiłem, teraz obudziła się we mnie ta zdolność, a wraz z nią moje nowe oblicze potępionego.  
    Poczułem jak bat raz jeszcze uderza w pokrwawione, pocięte plecy. Huknęło, ja upadłem twarzą do przodu. Więcej tortur nie pamiętam, tylko przebłyski wspomnień jak wrzucali mnie niedbale do celi. Wyrwali mi skrzydła żywcem z pleców, bez znieczuleń. Spalili je. Czyste niegdyś myśli ociekały nienawiścią do pędraków Lucyfera.   
    Otworzyłem oczy. Nadal byłem w celi, ale coś się zmieniło. Rozejrzałem się wokoło wciąż nie wstając. Ktoś siedział w drugim kącie małego pomieszczenia. Istota była skulona, z otwartych ran sączyła się ognistoczerwona krew. Postać drobnej budowy, włosy zasłaniały twarz i opadały aż po podkulone kolana. Czyżby to był człowiek? Kobieta?   
    - Ty płaczesz? – zapytałem. Mój głos był nieprzyjemny i suchy. Nie to było moim zamiarem. Zbyt długi czas do nikogo nie przemawiałem, nazbyt często krzyczałem.  
Spojrzała oczyma pełnymi bólu. Jej brudna twarz była wyprana ze wszelkich pozytywnych emocji, podobnie jak i moja.   
    „Nie bój się” – poruszyłem bezgłośnie popękanymi wargami, zauważyła ruch moich ust. 
    - Kim jesteś? – odpowiedziała pytaniem, na które mimowolnie się skrzywiłem. Musiała to zauważyć, gdyż jedna z jej brwi powędrowała ku górze.  Powiem prawdę, co mi tam? Już i tak gorzej być nie może!   
   - Jestem upadłym aniołem – odrzekłem niemal wypluwając te słowa. – Czy ty jesteś człowiekiem? Czy może kolejnym czortem, który wodzi mnie na pokuszenie? 
    - Jestem człowiekiem, ale czy anioły nie powinny być miłe?    
   - Nie te pozbawione skrzydeł – wyczułem, że mi nie wierzy, więc starałem się mówić poważnym i spokojnym głosem.  
    - Och, oczywiście. Czemu więc nikt cię nie ratuje? Może po prostu Boga nie ma?
Poderwałem się na te słowa. Gniew wstrząsnął moim ciałem, oraz okaleczoną duszą. Chciałem ją uderzyć, Boże słodki, co się ze mną dzieje? Opadłem na kolana przeklinając w duchu swoje imię i pochodzenie. Rany na plecach znów się otworzyły i zaczęła z nich wyciekać bladoniebieska krew; krew aniołów. Kobieta znieruchomiała, a po dłuższej chwili wahania podeszła, aby zerknąć na plecy.
    - Na niebiosa! Bóg istnieje, a ty jesteś aniołem! 
Przez łzy odrzekłem w odpowiedzi: 
    - Tak jestem Algiz , upadły anioł, który od teraz będzie cię chronić, póki nie nadejdzie ostateczna śmierć.   
Moja głowa spoczęła na jej kolanach. Poczułem spokój tak błogi, jakiego nie doznałem nawet w niebie. Zamknąłem oczy gotowy usnąć i czuwać przez sen. Pomimo opadniętych powiek, doskonale wiedziałem, co się dzieje dookoła. Kobieta jedną ręką ostrożnie gładziła moje długie kręcone włosy i cicho nuciła smętną piosenkę. 
    - Nawet nie spytałem o twoje imię - szepnąłem powoli odpływając do krainy Morfeusza. Zaśmiała się pod nosem, a śmiech ten był wesoły i beztroski. Zupełnie nie pasował do oczu, które nadal były smutne.   
     - Jestem Anna - odpowiedziała i natychmiast zamilkła. 
    Otworzyłem oczy i wraz z nią zacząłem nasłuchiwać. Ktoś w bardzo szybkim tempie zmierzał do naszej celi. 
     To znów te pędraki - przeszło mi przez głowę. Kogo tym razem chcą torturować?   
    Otworzono drzwi i do celi wszedł wysoki mężczyzna o zwierzęcym spojrzeniu. Jego twarz bezcześciła okropna blizna, która przechodziła z ukosa przez prawe oko. Wyrośnięte z pleców czarne skrzydła majestatycznie pięły się ku górze i nadawały mrocznej postaci władczą moc.  
     - Obydwoje - wysyczał jak wąż, a z nozdrzy wyszedł gęsty, ciemny dym.  
Niebawem do celi weszło kolejnych dwóch osiłków.  Oni zaś, pochwycili mnie za ramiona wykręcając brutalnie ręce. Pragnąłem się wyrwać z ich silnego uścisku, ale każdy ruch sprawiał mi ból. Wyniesiono mnie z pomieszczenia, a Annę chwilę później. Ją, jako kobietę, potraktowali o wiele gorzej. Chwycili za kark, przyciskając do ziemi, kazali iść. Znaczną część jej twarzy wyniszczyło podłoże i kamienie, o które ryła dusząc się ziemią. Usłyszałem jak krzyczy, ja już krzyczeć nie mogłem. Czekałem na swój koniec. Teraz, jako, że jestem upadłym aniołem mogłem umrzeć jak zwykły śmiertelnik.  Głupcze, obiecałeś ją chronić! - zagrzmiał głos w mojej głowie. Mimowolnie jęknąłem. 
    - Boże pomóż! - zawołałem narażając się na gniew swoich wrogów. Uderzono mnie otwartą ręką w twarz, lecz ja nadal nie przestawałem wykrzykiwać świętych imion. Mężczyzna z blizną zawył rozwścieczony i jednym szybkim ruchem wydobył miecz z pochwy, która wisiała przy boku jego lewego biodra. Ostrze rozbłysło; przez chwilę rozświetliło dotąd ciemny korytarz. Było ich więcej. Ukrywali się, by móc w dogodnym momencie złapać uciekiniera. Najmniejszej szansy na ucieczkę, szczególnie, gdy nie miało się skrzydeł.    
    - Zamknij się! Wstrętne ptaszysko! - zacharczał grożąc mi bronią, która zabiła już pewnie z milion dusz. Lecz ja nie byłem duszą, już nie. Przyjąłem cielesną postać mężczyzny. Pół-anioła pół-wygnańca, co daje status potępionego.
    - Nic mi nie zrobisz tym nożykiem. - Powiedziałem czując na języku smak krwi.  
Nie uderzył mnie jak można było z góry zakładać. Tylko patrzył  czarnymi jak smoła ślepiami. Skinął na swoich towarzyszy i znów zobaczyłem tylko ciemności.  

P.S przepraszam za akapity, nie mogę nad nimi zapanować :(